3 mar 2009

O tym, jak mi się stado pochorowało

Nic poważnego, zaziębienie, ale trzeba uważać. Kichające, smarkające i załzawione towarzycho snuje mi się po domu i zwiewa przede mną, kiedy zbliża się pora podawania leku. Cwaniaki jedne.
W najgorszym stanie jest Pafnuc, reszta jest szczepiona, więc to tylko formalność, ale młody szczepiony jeszcze nie był. Strasznie się broni i boi, ciągle jeszcze na widok zbliżającej się mojej ręki zwiewa albo przypada plackiem do ziemi, ale dziś znalazłam na niego sposób: gówniarz uwielbia gotowaną wołowinę :D Tak bardzo kocha, że sam włazi na półkę koło blatu i wyciąga pycho bez strachu, daje się głaskać i tylko wytrzeszcza załzawione gały w oczekiwaniu na smakołyk.



Bonus za to to okaz zdrowia, łakomstwa i gadatliwości. Nauczył się gadać i teraz mam cyrk, budzę się, a Boni stoi obok mnie i pyta: 'miau?'. Wstaję, a ten mnie pogania, ma ochotę na psikusy, gada do innych kotów, ma ochotę na pieszczoty, gada do mnie, widzi ptaki za oknem, do nich też nawija. Mam tylko nadzieję, że chłopak nie używa niecenzuralnych wyrażeń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz