11 mar 2009

O tym, że choroba się trzyma...


... chociaż już coraz słabiej. Nosek powoli się opróżnia, jeszcze tylko to oko nieszczęsne, jakoś słabo Dicortineff pomaga. Ale kurdupelek ma apetyt i bawi się, jest coraz śmielszy i nawet nie zwiewa przede mną mimo codziennego męczenia go tabletkami i pielęgnacją oka, czego serdecznie nie cierpi.
Teraz właśnie wygłupia się na małym drapaku, a w przerwach maltretuje zabawkę.


Reszta kotów spokojnie i powoli. A ja czekam na wiadomości o dwóch kotach, które mają do mnie zlądować na tymczas: jeden piękny rudzielec, niestety ma gronkowca, więc nie wezmę go, zanim nie pozbędzie się świństwa. Jest pod dobrą opieką. Druga miała być domowa kotka wyrzucona przez jej pożal się Boże opiekunów pod jakimś szpitalem. Znajoma szukała jej, ale nie mam wieści, ze znalazła. Niektórzy ludzie przynoszą wstyd rasie ludzkiej.

Aha, zapomniałam napisać, ze pan interesujący się Pafnucem okazał się człowiekiem nieszanującym czasu innych , który nie raczył zadzwonić i odwołać spotkania, kiedy jednak zdecydował się zrezygnować z Bonusa. Więc czekałam, jak głupia, podporządkowałam sobie temu spotkaniu wszystkie plany weekendowe i dopiero po moim telefonie do pana, kiedy już miał spore spóźnienie dowiedziałam się, że jednak nie przyjedzie. Nie jestem zła, że nie chciał Boniego, jestem zła, że okazał taki brak szacunku dla mojego czasu, a moją złość podsyca jeszcze fakt, że nienawidzę czekać.

Ps. w czasie, kiedy to piszę Pafnuc rozkręcił się w zabawie tak mocno, ze aż napada na inne moje koty. Szkoda, ze nie widzicie ich min, rewelacyjny wytrzeszcz z szoku, że to małe nowe coś może być takie bezczelne :DDD Na zdjęciu szaleje z papierkiem, do tej pory bardzo rzadki widok.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz