8 lut 2009

Koty moje i te inne

Koty to dziwne stworzenia. Piękne, tajemnicze, niezwykłe. Zabawne i poważne, na dystans i bardzo blisko człowieka.
Wychowałam się z psami, od dziecka zawsze jakiś w domu był. Kotów nie lubiłam, wierzyłam w bzdurne przesądy na ich temat i zupełnie mnie nie obchodziły. Aż jakieś 16 lat temu coś mi w głowie pstryknęło i zaczęłam się za kotami na ulicy oglądać. I pewnego sierpniowego dnia trafiłam na zabiedzonego ledwo żyjącego malucha na pasie zieleni między pasmami ruchliwej ulicy. I to był mój pierwszy kot o jakże mało oryginalnym imieniu Kot.
Był mądry i piękny. Umarł na raka wątroby.

Razem z nim wychowywała się Ruda, kocinka, którą wzięłam dla niego do towarzystwa. Ruda żyje do dziś, mała marudna i namolna kotka, która nie lubi innych kotów i innych ludzi, kocha tylko mnie i tylko mnie wolno się do niej przytulać. Ale nawet mnie nie wolno jej obcinać pazurów, czyścić uszu, podawać tabletek i tym podobnych rzeczy. Niedawno Ruda miała poważną operację usunięcia listwy mlecznej z okazji guzów, które się tam pojawiły. Cytologia wykazała, że to nowotwór złośliwy, ale póki co jest dobrze, RTG nie wykazało przerzutów i mam nadzieję, że moja czternastolatka jeszcze trochę ze mną pobędzie.



Potem w domu pojawiła się Ślepa, zabrałam ją ze schroniska, gdzie obijała się na wybiegu o ściany, budki i inne koty. Nie chciałam kotki, w dodatku szarej, chciałam czarnego kocura. Ale nie mogłam jej tam zostawić. Bardzo to odważna i pogodna koteczka, mimo ślepoty świetnie sobie radzi i uwielbia przemeblowania w domu, bo może sobie wtedy pobuszować na nieznanym terenie. Teraz strasznie utyła, a ja nie umiem jej odchudzić.


Jakiś czas potem zabrałam ze schroniska trzy maluszki. Dwa wyadoptowałam, trzeci z wadą układu oddechowego został u mnie. To było moje marzenie, przepiękny duży czarny kocur. Kochałam Precla bardzo, ale niedługo. Odszedł w wieku 9 miesięcy.






Kolejna była znajda z parkingu pod Geantem, chuda szara kotka. Dostała imię Małpa, bo taka z niej małpiatka prawdziwa. Namolna i chciwa pieszczot, ale i cwaniara i kombinatorka. Bardzo pogodna i niekonfliktowa, jako pierwsza przyjmuje do stada nowe koty. I często zgadza się być matką zastępczą, co polega głównie na cierpliwym leżeniu i byciu cyckanym przez maluchy.



Mania, kotka w strasznym stanie znaleziona na działce. Ślepa na jedno oczko. Odchuchałam, wyleczyłam, a ona nie przeżyła całego roku u mnie, umarła na FIP. To była niezwykłą kocinka, brojna i niezależna, ale lubiła być pieszczona, właziła na kolana i żądała pełnej uwagi. Czarna pantera moja mała.




Gluś. Piękniś czarny pomarańczowooki. Kot dostojny i wielki. Zabrany ze schroniska razem z trzema innymi kociętami. Wszystkie były w strasznym stanie, dwa z nich umarły w przeciągu 48 godzin. Został on i jego siostra. Ona też po kilku tygodniach odeszła, pozostał tylko Glusiek. Chorował, ale wyszedł z tego i teraz jest moim oczkiem w głowie. Grubym oczkiem, trzeba uczciwie przyznać i zupełnie nieprzylepnym. Niech mu będzie, jest moim marzeniem i może sobie grymasić na mój widok, nie przeszkadza mi to. Byle był zdrowy.




Był jeszcze Lucek, kociak, który znalazł się u mnie wraz z bratem z jakiejś piwnicy. Brat znalazł dobry dom, Lucek też, ale dom nie był dobry. Kociak po trzech dniach wrócił do mnie. Od tego momentu zaczął zapadać na zdrowiu. W końcu zdiagnozowano u niego FIP. Bardzo walczyłam o niego i obiecałam mu, że ma dom u mnie. Nie będzie umierał jako kot bezdomny, będzie jednym z moich kotów. Brakuje mi go bardzo.






Te koty są moje. Reszta, a było ich trochę, to tak zwane tymczasy, koty potrzebujące pomocy, które leczę, odkarmiam, socjalizuję i szukam im domów. Nie wszystkie pamiętam, ale wśród nich były: Haker, Tosza, Rudy, Tolek, Mania, Bromba, Mufcia, Kostek, Wikcia i inne. Te znalazły domy. Niektóre nie żyją, o innych nie mam żadnych wiadomości. Mam nadzieję, że mają się dobrze i są szczęśliwe, na tym mi najbardziej zależy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz