22 lut 2012

O tym, że los bywa parszywy

Umarł nam osiedlowy przybłęda. Jesienią zaczął sie pokazywać, strasznie chudy, wręcz charłaczy. Rzucał się na jedzenie, ale strasznie dziki był. Dokarmiałyśmy go najlepszym mięsem, licząc, że mu się może trochę poprawi, że tylko zagłodzony, a nie chory. Pech chciał, że jakiś czas potem pokazał nam się ten sam kot z charakterystyczną strzałką na nosku, ale był w dobrej formie, więc myślałyśmy, ze Chudy już odkarmiony. Poza tym trudno było go spotkać za dnia. No niestety, okazało się, ze ten dobrze odżywiony, to inny kot, a Chudy dalej jest w tragicznym stanie.
Chciałam go wreszcie złapać, spróbować wyleczyć, a jeśli byłby zbyt dziki na jakiekolwiek zabiegi - uśpić, bo już wiedziałam, że jego stan, to nie zagłodzenie, a ciężka choroba. Chudy złapać się nie dał. Za to wczoraj znalazłam jego umęczone ciałko pod świerkiem.

Strasznie mi żal, ale z drugiej strony czuję ulgę, że on się już nie męczy. Nie wiem, co go toczyło, myślę jednak, ze cierpiał.

Będzie mi go brak, bo zawsze przechodząc koło budek, wypatrywałam jego chudej postaci i cieszyłam się, kiedy jadł. Mam nadzieję, zupełnie beznadziejnie sentymentalnie, że Chudego spotkam po tamtej stronie, że będzie już w dobrej formie.
Do zobaczenia Chudziaku.

1 komentarz:

  1. I taki to smutny los:((( tych biednych kotów i tych co cierpią po ich odejściu:(((

    OdpowiedzUsuń