30 sie 2012

O tym, że malizny wyłażą.

No. Wylazły, siedem ich, trzy większe, cztery małe malizny. I jedna z tych malizn siedzi u mnie w łazience, bo jeszcze paręnaście godzin i byłoby po maliźnie. Bo nie dość, ze katar, oczka zafaflunione, pchły i kleszcze, to muchy maliznę dopadły i złożyły na niej jaja. Z części jaj wylęgły się larwy, ale jeszcze nie zdążyły się malizną pożywić.
Dzięki pewnemu młodemu człowiekowi malizna trafiła w moje ręce (przez płot skakał, bo płot wysoki i z kolcami, ja bym w życiu nie przelazła). Paskudztwa zewnętrzne wybite, lek zaaplikowany, poczekamy troszkę i paskudztwa wewnętrzne będziem tłuc. Byle tylko malizna dzielnie jadła i zdrowiała.


3 komentarze:

  1. Trzymam kciuki za dzieciaczka:)))U mojej mamy też łapanka bo pojawiły się nowe koty. A taki był już spokój:(

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też mocne kciuki trzymam za maliznę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki. Maliźnie już zdecydowanie lepiej.

    Ashki, no właśnie, wszędzie wyłażą. Cięłyśmy w tym roku, jak szalone i cieszyłyśmy się, że spokój, a tu figa z makiem, wyłażą zewsząd.

    OdpowiedzUsuń