16 mar 2015

O tym, że się pracuje.

Od jakiegoś czasu dokarmiam niewielkie stadko kotów na Glinkach. Dwie mamusie, tatuś stały, tatuś dochodzący, dwójka dzieci i inne przemykające się. Jedno z dzieci jest u mnie i pozostanie tu, chłopiec, Fąfel, który złamał sobie dość nieszczęśliwie tylną łapę. Trzeba było odłowić i zająć się łąpą. No i został, chociaż nigdy nie będzie kotem oswojonym w pełni.

Jedna z mamuś została już parę miesięcy temu odłowiona i wykastrowana, drugą mamusię złapałam w piątek. I siedzi bidusia wystraszona u mnie w klatce. Za parę dni zawiozę ją do jej domu, czyli na Glinki, póki co wygląda, jak półtora nieszczęścia, czyli tak:

Jeść nie bardzo chciała, ale przypomniałam sobie, ze ona rzucała się na wołowinę (tak tak, czasem moje dziczki karmię wołowiną). No więc zmieliłam porcję i kamień spadł mi z serca, bo maleńka skusiła się. Będzie żyła. :D

2 komentarze: