Taka jedna dzika ze stada, które z Hanią dokarmiamy wlazła do remontowanej willi i wyjść nie mogła. Dwie noce darłą mordkę z okna, za dnia chowała się w jakąś mysią dziurę w willi tak sprytnie, że robotnicy nie mogli jej znaleźć. Wczoraj nastawiłam klatkę łapkę i w nocy kotka się złapała. Jest u weta, jutro będzie sterylizowana, mam nadzieję, że nic jej nie będzie, bo przez te trzy doby niewiele jadła (w nocy ze środy na czwartek miły młody człowiek wrzucił jej w okna kilka serc kurzych, bo mnie się nie udawało) i piła. Martwię się jak zniesie sterylkę, mam nadzieję, że lekarze wiedzą, co robią.
A ja guła jestem, bo dziś rano byłam zobaczyć, czy się złapała i specjalnie wzięłam aparat, żeby w razie czego cyknąć fotę. No i z wrażenia zapomniałam, tak niesamowicie się cieszyłam, ze się udało,że chwyciłam klatkę i popędziłam do lecznicy. No głupia ja.
No to wstawię jakąś inną fotkę któregoś z dziczków, tylko muszę poszperać.
To jest właśnie ta willa. Koty się w niej wychowały, ona przez lata stała pusta, zamknięta na głucho, tylko otwór w drzwiach miały. No i teraz kiedy drzwi są otwarte, a robotników w pobliżu nie ma, pchają się do środka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz