Były cztery.
Bolek. Największy, najżywotniejszy, najbardziej przebojowy i najbardziej fotogeniczny.
Tola, UFOczek i strasznie sympatyczna przylepka, najmniejsza z miotu.
Ciapcia, wbrew imieniu cwaniara, ale czasem jeszcze ciapowate zachowania prezentuje. Niezależna dziewczynka.
Loluś, maluszek i słodziak nieziemski, przy tym śmieszny pacynek.
Dwa pierwsze kocięta mają już swój dom. Dwa ostatnie ciągle u mnie i mam problem, bo maluchy bez przerwy smarkają. Dwa antybiotyki nie dały rady, Inmodulen nie daje rady. Czują się dobrze, ale ciągle gra im w nochalkach.
Ale poza tym takie małe karaczany, to sama radość. I jednocześnie smutek, bo setki takich karaczanków umiera gdzieś bez pomocy od chorób, z głodu czy pod kołami samochodów. Dlatego taka ważna jest sterylizacja wolnożyjących kocic. Niech maluszki nie rodzą się tylko po to, żeby szybko umrzeć. Niech kociak będzie towarem chcianym i rzadkim. Eh, marzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz